Pamiętam niedzielne wyjścia rodzinne nad sadzawki cegielniane. Leżeliśmy na kocach, mamy miały przygotowane jakieś fajne jedzonko , a my baraszkowaliśmy w wodzie . Kiedyś mało brakowało , a utopiłabym się .... spadłam z dętki na której pływaliśmy ... uratował mnie p. Rysiek Rogalski ... ech ...